Kolejny
dzień siedzę na parapecie i patrzę przez okno. Obserwuję gwiazdy i niebo. Codziennie
czuję się co raz słabsza. Każdy zadawany cios boli co raz mocniej, chociaż już
się do nich przyzwyczaiłam. Mam już dość swojego życia, odkąd babcia odeszła
nie pozostał już nikt kto by mnie kochał. Kiedy tęsknie za tymi latami kiedy
jeszcze się dla nich liczyłam, biorę do ręki moją starą Przytulankę. Nie duży w
biało – brązowe łaty, bez ucha i części pluszu piesek. Czuję się przy nim bezpieczna
i kochana pomimo całego otaczającego mnie świata. Kiedy wchodzę uśmiechnięta do
szkoły wszyscy myślą, że moje życie jest idealne. Nie wiedzą jak się mylą.
***
- Violetto czym
mogłabyś wreszcie zejść na śniadanie trochę szacunku dla starszych. Masz 17 lat
a zachowujesz się jak głupia smarkula.
-
Przepraszam tato, już schodzę. – odpowiedziałam.
Kiedy
zeszłam na parter napadła na mnie moja macocha, Xenia i jej córeczka laleczka Laurie.
Jak ja ich nienawidzę najchętniej bym im powyrywała te tlenione włoski i
wywaliła obie za drzwi. Na szczęście nie zdążyły mi dużo na wciskać bo do domu
wszedł chłoptaś panienki L.
- Hej
kochanie! – wrzasnęła ty swoim piskliwym głosikiem.
- Cześć. –
odpowiedział jej i delikatnie pocałował.
Te ich
scenki czułości doprowadzają mnie do mdłości. Po prostu rzygam tęczą.
- A ta
dziewczyna to kto? – spytał się brunet Laurie patrząc na mnie.
- To moja
przyrodnia siostra. Zero stylu i jakiego kol wiek gustu. – bąknęła
Ja zamiast
odpyskować się tej laluni co powinnam była zrobić odeszłam dumnie z gracją
prezentując jak głęboko mam jej uwagi.
Kiedy tamci
zachwycali się migdaleniem się naszej kochanej parki.
Ja szybko
zjadłam śniadanie i zabierając swoje rzeczy wyszłam z domu. Miałam dość grupki
zadufanych w sobie palantów. Teraz muszę zorganizować sobie czas bo jest
sobota. Najlepiej by było gdybym uciekła z tego miasta i nigdy przenigdy nie
wróciła. Nagle na kogoś wpadłam i poczułam jak moja bluzka robi się mokra.
-
Przepraszam cię, nie chciałem. – powiedział chłopak na którego wpadłam.
Gdy już
wstałam utonęłam w jego zielonych oczach.
- Nic się
nie stało tylko jestem trochę mokra.
- Odprowadzę
cię do domu tam się przebierzesz a potem kupie ci lody na przeprosiny.
- Ale ja tam
nie chcę wracać wszędzie byle nie tam. – krzyknęłam mimo wolnie.
- Dobrze,
dobrze to pójdziemy do mnie bo taka mokra chodzić nie możesz.
Kiedy mnie
złapał za rękę i lekko pociągnął poszłam za nim. Wzbudzał we mnie zaufanie. Gdy
już byliśmy u niego w domu byłam zmęczona.
- Zaraz ci
znajdę jakąś bluzkę. Ostatnio moja siostra zostawiła mnóstwo ciuchów.
-Dzięki,
naprawdę nie trzeba było.
Szatyn
uśmiechnął się i światu ukazały się jego urocze dołeczki. Ja również się
uśmiechnęłam. To był pierwszy szczery uśmiech od długich lat.
- Proszę. –
powiedział podając mi bluzkę.
- Dzięki. –
odpowiedziałam i poszłam się przebrać.
Resztę dnia
spędziłam razem z uroczym szatynem o imieniu Leon. Kiedy zapadł zmrok był taki
uprzejmy, że odprowadził mnie pod dom.
Jak
przekroczyłam próg domu zaczęły się krzyki i obelgi ale dzięki wspaniałemu
chłopakowi nie zwróciłam na nie uwagi i poszłam prosto do swojego pokoju.
Kiedy rano
wstałam byłam cała w skowronkach. Nic nie mogło mi zepsuć tego humoru, nawet
moja przeklęta rodzinka. Jak już się ubrałam i zeszłam za parter spotkałam
Laurie. Jak zwykle mówiła o tym, że krowa ma lepszy gust niż ja. Po wysłuchaniu
wszystkiego tylko się szeroko uśmiechnęłam i powiedziałam jej, że ona też
wygląda dziś ślicznie. Gdy usiadłam do stołu wszyscy patrzyli się na mnie
jakbym była chora. A na każdą złośliwą uwagę odpowiadałam uśmiechem. Nagle
rozległo się pukanie do drzwi.
- Violetto
idź otwórz. – powiedział twardo i bez uczuć mój tato.
Nic nie
odpowiadając wstałam od stołu i poszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam zobaczyłam
w nich Leona. Serce mi podeszło do gardła, jednak on nie mógł tego zauważyć bo
już dawno nauczyłam się oddzielać ciało od moich odczuć , myśli i ogółem całego
umysłu.
- Hej co tu
taj robisz? – spytałam grzecznie.
- Chciałem
się ciebie zapytać czy nie poszłabyś ze
mną i moimi przyjaciółmi dzisiaj do wesołego miasteczka?
- Pewnie
tylko dokończę śniadanie i już z tobą idę. Wejdź już kończę.
Kiedy
weszłam ponownie do jadalni z Leonem wszyscy zamarli. Ja żeby ukryć moje
rozbawienie uśmiechnęłam się do nich wszystkich i każdego z osobna.
- A no tak
moi drodzy to mój przyjaciel Leon.
Twarz Xenii zbielała, jak ujrzała Leona w całej jego
krasie.*Nikt nie widzi w miłości...
_______________________________________________________________
Tak mnie naszło no i wiem naszło mnie na badziewie. Ale cóż poradzić mój brak talentu mnie powala. Piszcie jak wam się podobało. Czekam na komentarze.
Całuski Carmen